Warstwy malarskiej wrażliwości

Warstwy malarskiej wrażliwości

O sztuce Jarosława Kukowskiego

Jarosław Kukowski jako indywidualność omija konwencje i tendencje. Zarówno w pomyśle, zamierzeniu i wyobrażeniu dzieła, jak i w procesie tworzenia pomocna mu jest metafora, ale to nie znaczy, że się zalicza do nurtu metaforystów. Realizm magiczny, ta świetna nad Wisłą szuflada rozmaitości, zdaje się kusić artystę, lecz on nie idzie na pokuszenie. Zdecydowanie się oddala od modnych malarzy, którzy posługując się metodą plakacistów, wyłącznie sugerują głębsze treści w starannie odmalowanych przedmiotach i nagich ciałach, zastygłych w przestrzeni, z której wypompowano powietrze. Kukowski nie sugeruje, że czaruje, nie gromadzi, jak maniak, malowanych przedmiotów, jest pewny swego miejsca przed zagruntowaną powierzchnią. Modeluje klasycystycznie, dba o refleksy kolorystyczne, po mistrzowsku stosuje laserunki i po prostu wprowadza formalny ład w oniryczne wizje, często symbolizujące zagrożenia, niekiedy wyzwalające w widzu półuśmiech jako reakcję na wyrafinowany żart.

Artysta ma znakomitą pozycję, światowe rynki sztuki czekają na jego obrazy, na kontynuację, rzec by można, wątków. Autentyczne malarstwo jednak to ani nie literatura, ani ilustracja. Świat oczyszczany ze skutków ignorancji w cyklu Sny z apetycznie lewitującymi nogami na pierwszym planie nietypowo od góry, majstersztyki malarskie procesu spopielania w cyklu NieSny, z pozoru publicystycznym, w istocie bliższym filozofii niż dyskusjom społeczno-światopoglądowym, a na pewno wirtuozerskim w naturalistycznej kreacji końca cywilizacji, wszystkie te elementy, owszem, frapujące, wywołujące grozę, odrazę (jak Modliszki przy wódce na ceracie w kratę i koszmarki w Nowym Millenium), są jednak – czy artysta chce tego, czy nie chce – pretekstem do prezentacji artyzmu. To jednak mu nie wystarcza; maluje iluzjonistyczne Freski, dekoracyjne w pomyśle Zegary, głęboko wtopione w materię złożoną, zda się, z grozy świadomości upływającego czasu.

W jakiejś mierze to może być drażniące, że Kukowski tak poszukuje. Widz przyzwyczaja się do genre znakomitego artysty i wtedy oprócz poczucia pewnego bezpieczeństwa, które mu daje duchowe zadomowienie się w dobrym malarstwie z bliskiego dlań świata, chciałby mieć gwarancję wzajemnej lojalności. Ta jednak, rzec by można, linia zostaje przerwana, a widza nie musi obchodzić, że dzieje się tak z autentycznych pobudek świadomego twórcy. Tu natrafiamy na wyrwę. Trudno kogoś przekonać, że uczciwość malarza jest przyczyną, dla której zamiast oczekiwanego klasycznego, wycyzelowanego dzieła otrzyma owoc eksperymentu.

Można mniemać, że Jarosław Kukowski zaciera tropy, żeby zmylić pościg naśladowców. Można także przypuszczać, że w antraktach między tworzeniem precyzyjnie wykończonych, sugestywnych kompozycji figuralnych łapie powietrze niezbędne do wykreślenia przestrzennych monumentów. Jak to robi: nie tylko na płycie, także na trudnym dla malarza podobraziu, czyli na taflach luster, toczy gry barwne, zestawienia kolorystyczne układa dla nich samych, nie z żadnego innego, pozamalarskiego powodu. Powie ktoś: utrudnia sobie robotę; po co? Przecież wypracował sobie markę!

W tym miejscu pora sobie uświadomić, że dzieło sztuki to nie jest towar. Ściślej: tak, towar, ale w znaczeniu wtórnym. Inny artysta zrozumie, że autentyczny malarz to nie wytwórca obrazów, nie musi tego jednaj brać pod uwagę ani miłośnik jego kompozycji, potencjalny kolekcjoner, ani tym bardziej marszand. Ci dwaj ostatni woleliby, żeby Jarosław Kukowski, twórca obrazów wyrazistych i, jak to się dziś mówi, rozpoznawalnych, nie narażał jednego na percepcyjne niespodzianki, drugiego – na trud ponownego lansowania już raz inaczej wylansowanego malarza.

Jarosław Kukowski, autor sugestywnego, znakomicie namalowanego obrazu Anioły i chemitrails, w którym groza zjawiska, widoczna między innymi w sprasowanych w kamień koronach i liściach drzew, zbiega się w jednym punkcie zarówno z wyszukaną, rzekłbym, wytworną kolorystyką, przyciąga uwagę widza nie tylko jednym i drugim, ale i trzecim – aktami kobiecymi. Gdybym powiedział, że ta przejmująca kompozycja, z ostrzeżeniem od ekologa, kwalifikuje się jako obraz mogący dekorować ścianę gabinetu przedstawiciela wolnego zawodu lub dyrektora banku, zapewne nie byłbym daleki od prawdy. Doskonale malowany, warsztatowo nienaganny obraz, harmonijny kompozycyjnie i z mistrzowsko oddaną perspektywą powietrzną, może autorowi nie dawać spokoju. Dzieło sztuki traktowane przez odbiorcę jako przepiękny przedmiot nie jest tym, co może satysfakcjonować malarza, wiecznego poszukiwacza nie tyle harmonii, ile prawdy.

Dowcip artystyczny, ten szczególny rodzaj twórczej mądrości, ratuje przed patosem wiele obrazów Jarosława Kukowskiego. O krok od bombastyczności – i stop! Obróć się, poczujesz lekkość; na pewno się uśmiechniesz pod wpływem dobrego żartu. To także jeden ze sposobów podzielenia się z widzem tajemnicą, jak w obrazach starych mistrzów otwarcie na inny świat w bliku na metalowym naczyniu, w lustrze ukrytym w martwej naturze, w skrócie perspektywicznym palety, rzuconej na podłogę niby przypadkowo. W malarstwie przez wielkie M wszystko jest konsekwencją działania, myśli, szaleńczego konglomeratu wynikającego z pojedynku tego, co wyobrażone, z tym, co możliwe do unaocznienia. Gładki, z iluzjonizmem przestrzenności, świat obrazów ze Snów i Złotej serii przemienia się we Freskach w zagadkową szorstkość świetlistego palimpsestu i tu artysta ma o wiele więcej okazji do prostej malarskiej radości – do używania koloru, podpierania świetlistą czystością rozjaśnionej palety kontrastów między licznymi warstwami odrywanych malowideł.

Jarosław Kukowski kontynuuje prace nad najnowszymi seriami, tylko formalnie odmiennymi od tego, co malował w ciągu ćwierćwiecza. Monochromatyczny Dotyk człowieka to zdecydowany głos protestu artysty wobec przemocy i coraz bardziej perfidnych metod odbierania wolności. Barwne natomiast Arrasy to pełne powietrza i świetlistości pejzaże z lotu ptaka. Malowane fakturowo, ciężkie od grubych struktur farby są jednocześnie lekkie, działają kojąco na widza i jak mówi autor, na niego samego również. Można w barwnych kompozycjach odczytać postacie, sceny rodzajowe, a także zatopione przedmioty jak pędzle i palety co sprawia, że obrazy żyją, a ich opowieść jest wielowarstwowa i pojawia się w nich element epicki.

Styczeń 2022 r.

MAREK SOŁTYSIK